Page 12 - plik
P. 12
MAREK LECHOWICZ
szybkich decyzji, gdzie nie było miejsca na rozwijanie całej myśli,
ani czasami nawet pół..., a i zdarzały się wypadki, że w ogóle się jej
nie rozwijało.
– Czemu nie bardzo? – ździebko poirytowany spytał Wszędo-
równy.
– Nie bardzo jestem suchy i ciepły – rozwinął myśl pan Zygfryd
i zaraz zgrabnie dorzucił: – i prosiłbym o szklankę gorącej herbaty.
– Ależ oczywiście, oczywiście. Już, już.
I pan Symplicjusz skierował wszystkie swoje członki w kierun-
ku kuchni, gdzie na podłodze, na piecyku na węgiel, na fajerce, stał
czajnik – na wodę czekając. Gospodarz uwinął się szybko z zapa-
rzeniem herbaty w kuchennym pomieszczeniu, gdyż znał doskona-
le jego topografię. Po niejakim czasie dźwięk stawianej chabrowej
herbaty na spodeczku, na stole, na werandzie, zbudził drzemią-
cego pana Zygfryda, który korzystając z okazji, że nogi odmówiły
mu posłuszeństwa, chlapnął na krzesło – na dobre. Otworzył oczy.
Zdmuchnął z nich pajęczynę i ujrzał przed sobą parującą smakowi-
cie herchabrę. Uśmiechnął się ciepło – bo było mu zimno – a i też
lubił błękitną herbitkę o tej porze roku. Sięgnął po nią, zrywając
nieopatrznie owinięty wokół ręki powój, na gęstym splocie którego
– na kolanach i trochę na brzuchu – na wymuskanej ściółce swoje-
go gniazda, siedziała na jajkach najeżona pingwina niebieska żona.
Była podenerwowana, bo jej partner hulaka długo nie wracał.
Ale to jej problem – pomyślał pan Zygfryd – i zamieszał łyżecz-
ką herbatę w lewą stronę i trochę z dołu do góry, gdyż taka czyn-
ność wydawała mu się najbardziej stosowna. Nie chciał przecież
obrazić tak miłego darczyńcę. Etykietę zachowań przy stole (i nie
tylko) miał w małym palcu, ponieważ uczęszczać raczył był na
intensywny kurs „savoire-vivre for aliens”, który to skracał mu
pobyt w obszarze pola koła polarnego w ciągu białych nocy. Trafił
tam, kiedy kiedyś w pobliżu wielkiej rafy koralowej chwycił niezły
szwung w żagiel. Wiatr gnał go, przez spienione grzywacze fal oce-
anicznych, aż do pierwszej zorzy polarnej. Jej naturalnie opalizujące
piękno ostudziło wreszcie huraganowe zapały wichru. Urzeczony
{ 16 |
szybkich decyzji, gdzie nie było miejsca na rozwijanie całej myśli,
ani czasami nawet pół..., a i zdarzały się wypadki, że w ogóle się jej
nie rozwijało.
– Czemu nie bardzo? – ździebko poirytowany spytał Wszędo-
równy.
– Nie bardzo jestem suchy i ciepły – rozwinął myśl pan Zygfryd
i zaraz zgrabnie dorzucił: – i prosiłbym o szklankę gorącej herbaty.
– Ależ oczywiście, oczywiście. Już, już.
I pan Symplicjusz skierował wszystkie swoje członki w kierun-
ku kuchni, gdzie na podłodze, na piecyku na węgiel, na fajerce, stał
czajnik – na wodę czekając. Gospodarz uwinął się szybko z zapa-
rzeniem herbaty w kuchennym pomieszczeniu, gdyż znał doskona-
le jego topografię. Po niejakim czasie dźwięk stawianej chabrowej
herbaty na spodeczku, na stole, na werandzie, zbudził drzemią-
cego pana Zygfryda, który korzystając z okazji, że nogi odmówiły
mu posłuszeństwa, chlapnął na krzesło – na dobre. Otworzył oczy.
Zdmuchnął z nich pajęczynę i ujrzał przed sobą parującą smakowi-
cie herchabrę. Uśmiechnął się ciepło – bo było mu zimno – a i też
lubił błękitną herbitkę o tej porze roku. Sięgnął po nią, zrywając
nieopatrznie owinięty wokół ręki powój, na gęstym splocie którego
– na kolanach i trochę na brzuchu – na wymuskanej ściółce swoje-
go gniazda, siedziała na jajkach najeżona pingwina niebieska żona.
Była podenerwowana, bo jej partner hulaka długo nie wracał.
Ale to jej problem – pomyślał pan Zygfryd – i zamieszał łyżecz-
ką herbatę w lewą stronę i trochę z dołu do góry, gdyż taka czyn-
ność wydawała mu się najbardziej stosowna. Nie chciał przecież
obrazić tak miłego darczyńcę. Etykietę zachowań przy stole (i nie
tylko) miał w małym palcu, ponieważ uczęszczać raczył był na
intensywny kurs „savoire-vivre for aliens”, który to skracał mu
pobyt w obszarze pola koła polarnego w ciągu białych nocy. Trafił
tam, kiedy kiedyś w pobliżu wielkiej rafy koralowej chwycił niezły
szwung w żagiel. Wiatr gnał go, przez spienione grzywacze fal oce-
anicznych, aż do pierwszej zorzy polarnej. Jej naturalnie opalizujące
piękno ostudziło wreszcie huraganowe zapały wichru. Urzeczony
{ 16 |